sobota, 10 grudnia 2011

Fragment z życia Człisia - Dzień Nadzwyczajny – Koncert

Dzisiejsza sobota była dla mnie dniem podwójnie nadzwyczajnym. Po pierwsze wyszedłem z domu. Po drugie dostąpiłem wielkiego zaszczytu i uczestniczyłem w pierwszym koncercie zespołu Space Sugar, w którym śpiewa moja ulubiona wokalistka  - Shu.
Specjalnie na tą okazję kupiłem sobie nową bluzkę, wyszyłem na niej nazwę zespołu i przygotowałem transparent z własną wizualizacją nazwy zespołu - chciałem wyglądać jak rasowy fan.
Podekscytowany szykowałem się do wyjścia. Nie wiedziałem, co zrobić z chusteczką Kajuni, z którą się nie rozstaję. Na szyi zasłaniała nazwę zespołu, więc założyłem na głowę. Wyglądałem prawie rockowo, ale nie byłem zadowolony z zasłoniętych uszek. Skompresowałem chusteczkę do minimum i ponownie zawiązałem na szyi, tak by napis był widoczny. Pojawił się kolejny dylemat. Jest zima, założyć polar czy kurtkę ortalionową z kapturem? Za radą Wujka, który niestety był przeciwny mojemu wyjściu, ubrałem się w wersję drugą.
Koncert, ku wielkiej radości mojego klapniętego uszka, odbył się w muzycznym klubie Ucho w Gdyni. Radość wiązała się z nazwą, bo klub sam w sobie, moim zdaniem, do urokliwych nie należy, ale bez wątpienia odbywają się w nim świetne koncerty. Nie omieszkałem strzelić sobie kilku fotek, choć nie było łatwo pozować – brakowało mi pomocy Zielonego Wzgórza. W samym klubie jednak nie czułem się pewnie i schowałem się do plecaka. Zabrakło mi odwagi, by się pokazać, wyciągnąć transparent, porobić więcej zdjęć i poprosić o autograf. Nie podarowałem też Wokalistce Zespołu ciasteczek w kształcie misiów, które specjalnie dla nich zabrałem. Zawstydziłem się potwornie i słowa Wujka dźwięczały mi smutnie w uszkach. My Człisie, dla dobra naszych opiekunów i nas samych, nie wszędzie możemy się ujawnić. Czasami przestrzeń, w której się pojawiamy i ludzie w niej przebywający nie są wystarczająco gościnnymi byśmy mogli w poczuciu bezpieczeństwa i zrozumienia wyjść z plecaka. Odbiór mógłby być prześmiewczy, a intencją Człisia jest wprowadzanie pozytywnie zwarjowanej i przytulnej atmosfery. Tak, jak to trafnie podsumowała Ciocia Marysia: „w życiu nie zawsze trzeba być takim cholernie na serio przy całej powadze uczciwego go traktowania” - bardzo mi się to spodobało. Dziękuję Ci Ciociu za otuchę.
Wystawiłem, więc z plecaka ucho i tak oto uczestniczyłem w koncercie, którego słuchałem z wielką dumą i wzruszeniem. Zdolna wokalistka i całkiem fajna muzyka. Przyznam, że zasugerowany nazwą zespołu spodziewałem się spokojniejszego, cichszego brzmienia, mimo to jestem pod wielkim wrażeniem i bardzo zadowolony.
Coby nie było zbyt poważnie zamieszczam skromną galerię zdjęć. Słabe kadry, ale nie oczom dla krytyki, lecz sercu dla wspomnień.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz